Najbrudniejsze miejsce w domu? Nie to, o którym myślisz.

3 min.   0   0   Drukuj   Prześlij

Gdybyś miał dostać jednego eurocenta za każdą bakterię znalezioną na wskazanym przez ciebie elemencie wyposażenia domu, jak myślisz, wskazanie którego ustawiłoby cię do końca życia?

Otóż nie byłaby to deska toaletowa. Ani nawet rączka od lodówki. Nie byłyby to też zabawki odziedziczone po trzech pokoleniach, ani nerwowo ściskany przez wszystkich twoich kumpli z czasów kawalerskich pad do konsoli. Te miejsca, choć wyprzedzają ociekające bakteriami zabawki ogrodowe, wciąż ustępują… rodzinnej kanapie.

Aż trzydzieści procent z nas uważa, że łazienka dzierży palmę pierwszeństwa w kwestii bakterii. Tymczasem badania przeprowadzone przez mikrobiologów pokazują, że najciemniej pod latarnią. Albo, by trzymać się faktów, w świetle telewizora.

sofa1.jpgNa każdym odcinku 10 na 10 centymetrów rezydują bowiem 7,863 bakterie. Więcej, jeśli rodzina często przesiaduje na meblu nago – co, wbrew pozorom, dzieje się dość często. Zapytaj zresztą sam siebie: czy po wieczornym prysznicu ubierasz się tylko po to, by zagrać jeszcze jeden mecz w FIFĘ albo zlikwidować jeszcze kilku ufoków w XCOM?

Ta liczba bakterii na centymetr kwadratowy to pięciokrotność tego, co znaleźć można na sprzątanym raz w tygodniu sedesie.

Najbrudniejszym z kolei elementem mebla są jego podłokietniki. Stąd zresztą mikroby mają prostą drogę na drugie, w kolejności, najbrudniejsze miejsce w domu: klamkę od lodówki: cztery razy więcej bakterii mieszka na tym często dotykanym elemencie niż na służącym nam za benchmark fajansie.

To nie salon zajmuje jednak zaszczytne, najwyższe miejsce na liście najbrudniejszych stref domostwa. Tu absolutnym liderem jest ogród, a spośród elementów w nim – dziecięce zabawki, takie, jak zjeżdżalnie, trampoliny; oraz ruchomości takie jak rowery czy piłki. Każdy kontakt z tymi przedmiotami skutkuje nagłą i nieuniknioną kolonizacją człowieka przez pasażerów na gapę.

Nie ma jednak powodu do paniki – jest, co najwyżej, powód do częstszego prania tapicerki salonowego szezlonga. Bo każdy z nas ma w domu bardzo skuteczny sposób na radzenie sobie z gronkowcem, paciorkowcem i innym -owcem, który chciałby naruszyć godność człowieka: wodę z mydłem.

Mycie rąk jest prawdopodobnie najskuteczniejszym, i najprostszym, sposobem na zmniejszenie ryzyka choroby,

radzi dr Lisa Ackerley, jedna z autorek badania.

Zagrożenia czyhają jednak wszędzie: choć ukochanego misia czy gryzak regularnie czyścimy (trzydzieści procent rodziców urządza pranie pluszowym zabawkom raz na tydzień), to i tak są one brudniejsze o półtora raza niż tron w oazie skupienia.

Czas więc zapomnieć o znanej mądrości, która mówi, że częste mycie skraca życie. Autor niniejszego tekstu idzie umyć ręce, bo wiadomo nie od dziś, że klawiatura komputera też do superczystych nie należy.

Dołącz do nas na Facebooku

Michał Nazarewicz

Przede wszystkim ojciec. Dziennikarz telewizyjny (m.in. "Teleexpress", "Panorama"), prasowy (m.in. "Profit", "Focus", "Wiedza i Życie") i radiowy. Wielki fan technologii, gier wideo, zdrowego rozsądku, ekonomii i zaangażowanego ojcostwa. Prowadzi warsztaty dla rodziców podczas konferencji i dla ojców w ramach szkół rodzenia. Dzięki temu, oraz własnemu doświadczeniu, zna zmartwienia - i sposoby na nie - młodych rodziców.

Napisz komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.


*