Szóste urodziny i do szkoły. Za poźno?

5 min.   3   0   Drukuj   Prześlij

Jeden z naszych Widzów i Czytelników przesłał nam bardzo ciekawy list, dotyczący posyłania sześciolatków do szkół. W tej kwestii redakcja jest podzielona: są wśród nas tacy, którzy uważają, że to istotne zwiększenie przewagi konkurencyjnej (czy raczej: dobicie do europejskiej normy), i tacy, którzy podzielają argumenty Pana Mariusza, przekonujące, by pierwszym dzwonkiem dzwonić dopiero po siódmych urodzinach.

Oddajmy głos Panu Mariuszowi Bagińskiemu (podkreślenia redakcji):

nd-6lJestem przeciw zmuszania rodziców do posyłania dzieci do szkoły w tym wieku. Jest kilka powodów, które za tym przemawiają:
Po pierwsze, nikt do tej pory nie podał ani jednego argumentu – poza ekonomicznym – przemawiającego za wcześniejszym rozpoczynaniem nauki.
Po drugie, zauważyłem, że sześciolatki nie są jeszcze gotowe na to, by chodzić z o wiele starszymi dziećmi do szkoły.
Po trzecie, dzieci w wieku 6 lat, w zależności od miesiąca w którym się urodziły, różnią się znacznie w rozwoju. Dzieci z początku roku może i są już gotowe na to, by iść do szkoły, ale dzieci z końca [roku] są stanowczo na to za słabo rozwinięte.
Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na inny aspekt tego problemu. Wysłanie dzieci o rok wcześniej do szkoły to de facto wydłużenie wieku produkcyjnego obywateli o rok. I choć mam nadzieję, że nie był to główny powód, dla którego forsowana jest ta reforma, to rodzice nie zdają sobie sprawy, że czas pracy ich dzieci wydłuża się nie tylko o dodatkowe dwa lata do wieku 67 lat ale też o dodatkowy rok wcześniejszego pójścia do szkoły.
Proszę też zwrócić uwagę na to że inicjatywa ta nie dotyczy tylko wcześniejszego rozpoczęcia edukacji przez dzieci ale też innych problemów związanych z edukacją, chociażby skompromitowanej reformy podziału szkół na podstawowe, gimnazja i szkoły średnie.

Rodzice buntują się przeciw takiemu rozwiązaniu. Nic dziwnego: nikt nie pośle dziecka, które jeszcze nie jest gotowe na starcie ze „starszakami” prosto w paszczę lwa. Szczególnie, że szósty rok to dla wielu dzieci moment jeszcze zbyt wczesny, by rozpoczynać poważną edukację. Lepiej bawić się klockami.

Jest jeszcze druga strona tego medalu, i to nie tylko demograficzna – czyli oczekiwanie, że coraz mniej osób będzie pracowało na coraz liczniejszą rzeszę emerytów. Posłanie dzieci do szkół tuż po szóstych urodzinach to także ulga dla domowego budżetu. Znikają koszty opiekunek, niań i przedszkoli. Oboje rodzice mogą wrócić do pracy, czyli do poprzedniego życia.

Z tego założenia najprawdopodobniej wyszedł ustawodawca brytyjski. W Anglii do szkoły uczęszczają już czterolatki! A obowiązek zaczyna się od piątego roku życia. To bardzo skrajny przykład, który również budzi sprzeciw tamtejszych rodziców; nie są oni jednak tak mocno przeciwni, bo jest też spora grupa tych, którzy traktują rozpoczęcie edukacji jako oszczędność w domowym budżecie.

W Anglii mają jednak wybór: mogą zdecydować, że czterolatek zasiada w ławach, albo poczekać jeszcze rok. Takiego wyboru w Polsce ustawodawca nie przewidział.

Obowiązek szkolny w Europie:
Pięciolatkowie idą do szkoły w: Anglii, Szkocji, Walii, Północnej Irlandii, na Malcie i w Holandii.Sześciolatkowie siadają w szkolnej ławie w: Austrii, Belgii, Czechach, Danii (6-7), Francji, Niemczech, Grecji, na Węgrzech, Islandii, w Irlandii, we Włoszech, w Norwegii, Polsce, Portugalii, Hiszpanii, Szwecji (6-7)W siódmym roku życia szkołę rozpoczynają mali obywatele: Estonii, Finlandii, Litwy i Łotwy

Szósty rok jest momentem bardzo typowym w europejskim szkolnictwie. Zdecydowana większość krajów leżących na Starym Kontynencie właśnie wtedy otwiera klasy na świeże pokolenie. Gdy więc dzieci z tych państw pławią się jeszcze w bezstresowej przedszkolnej zabawie, młodzi Anglicy już wkuwają.

Który system najlepiej się sprawdza?

Zagadnienie to badali naukowcy z instytucji badającej szkoły podstawowe z Cambridge. Zaobserwowali, że wcześniejszy start w dorosłe, pełne obowiązków życie wcale nie skutkuje długookresowymi korzyściami.

„Założenie, że wczesny początek edukacji ma korzystny wpływ na późniejsze osiągnięcia dzieci nie znajduje poparcia w świetle zebranych materiałów”,

brzmi konkluzja ich raportu.

Wczesny start ma swoje źródła w latach 70. XIX wieku. Nie wprowadzono go jednak ze względów naukowych. Spędzanie przez dziecko prawie całego dnia z dala od rodziców miało uwolnić je od zgubnych wpływów ich „zacofanych”, wiktoriańskich rodziców. Nie chodziło więc ani o edukację, ani o ekonomię. Chodziło o odseparowanie ich od rodzinnych naleciałości i odpowiednie modelowanie społeczne od możliwie najwcześniejszego etapu życia.

Ciąg dalszy artykułu na kolejnej stronie

Poprzedni1 / 2Następny
Dołącz do nas na Facebooku

Michał Nazarewicz

Przede wszystkim ojciec. Dziennikarz telewizyjny (m.in. "Teleexpress", "Panorama"), prasowy (m.in. "Profit", "Focus", "Wiedza i Życie") i radiowy. Wielki fan technologii, gier wideo, zdrowego rozsądku, ekonomii i zaangażowanego ojcostwa. Prowadzi warsztaty dla rodziców podczas konferencji i dla ojców w ramach szkół rodzenia. Dzięki temu, oraz własnemu doświadczeniu, zna zmartwienia - i sposoby na nie - młodych rodziców.

Komentarzy: 3

Napisz komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.


*