Szóste urodziny i do szkoły. Za poźno?

4 min.   3   0   Drukuj   Prześlij

szkola

Chodziło także o to, by przypodobać się wpływowym ówcześnie rzemieślnikom i kupcom, którzy przekonali ówczesnego ustawodawcę, że późniejsze rozpoczynanie edukacji pozbawi ich dostępu do taniej, nieletniej siły roboczej. W końcu wczesny początek nauki oznaczał jej wczesny koniec.

Konsekwencje tych decyzji Anglicy ponoszą do dziś. Najboleśniejszą z nich jest ta, że wyspiarskie dzieci praktycznie nie spędzają czasu ze swoimi rodzicami. Trzy lata dzieciństwa mniej – w porównaniu do rozwiązań skandynawskich – oraz krótsze wakacje (zaledwie pięć tygodni, od 24. lipca do 1. września, co jest najsłabszym wynikiem spośród wszystkich państw Unii Europejskiej), w połączeniu z tzw. „extended schools”, czyli szkołami, które przed zajęciami (oraz po nich) zapewniają dodatkowe atrakcje podopiecznym – sprawiają, że mali Anglicy dorastają w obcym środowisku, swoje rodziny widując jedynie w MMS-ach (oraz na Skype).

Ale nawet te dzieci, które nie siedzą w szkołach całymi dniami, mają małe szanse na kontakt z zapracowanymi rodzicami. Godziny, spędzane w świetlicach, są rzeczywistością dla wielu kilkuletnich Anglików. W ubiegłym roku tamtejsze stowarzyszenie nauczycieli ogłosiło alarmujący raport, z którego wynika, że odcięte od rodzin dzieci zaczynają przejawiać rosnące oznaki agresji, następuje desocjalizacja i zbyt intensywne przyswajanie wzorców zachowań, zaobserwowanych w grupach rówieśniczych.

Gdy spojrzeć na kwestię wieku szkolnego w międzynarodowym kontekście, okazuje się, że nie ma bezpośredniego związku ani między czasem spędzonym w szkołach, ani wiekiem rozpoczęcia edukacji, a jakością kształcenia. Finlandia, lider światowych rankingów, od wielu lat zajmuje czołowe pozycje. Mimo, że fińskie dzieci spędzają w klasach najmniej czasu ze wszystkich porównywanych nacji. Ich edukacja zaczyna się w wieku siedmiu lat, mają 11-tygodniowe wakacje w lecie. Nawet Polska, z krytykowanym przez wielu rodziców systemem szkolnictwa, bije na głowę angielskie dzieci pod względem umiejętności czytania i pisania, i pnie się coraz wyżej w rankingach.

W całym sporze najistotniejsza wydaje się jednak obserwacja naszego Czytelnika i Widza, na poparcie której mamy naukowe argumenty. Rządowe badania, przeprowadzone na Wyspach Brytyjskich pokazują, że najmłodsze dzieci w grupie radzą sobie najgorzej. Prawie 61% dziewczynek urodzonych we wrześniu otrzymało pięć pozytywnych ocen na egzaminach GCSE (odpowiednik naszych testów kończących gimnazjum), podczas gdy dziewczynki z sierpnia – które do szkoły idą rok wcześniej (stosuje się zasadę roku szkolnego, a nie roku urodzenia dziecka), miały wynik o 6 punktów procentowych mniejszy. Były najmłodsze w swoich klasach.

Choć więc obowiązek reporterski zabrania redakcji opowiadać się za jakimkolwiek rozwiązaniem, uważamy, że najlepszym wyjściem byłoby jednak przywrócenie rodzicom możliwości wyboru, którą do niedawna jeszcze mieli. Korzyści ekonomiczne – dla państwa, niekoniecznie dla obywateli – wydają się jedynymi, przemawiającymi za koszarowaniem sześciolatków w szkołach. Pytanie, czy nie idzie za nimi więcej szkód.

Być może będzie to kolejna reforma edukacji, którą będziemy za kilka lat wszyscy przeklinać – wymieniając ją na równi ze sztucznym tworzeniem gimnazjów i narażaniem dzieci na więcej, niż wydaje się konieczne, stresów – związanych ze zmianą otoczenia i egzaminami.

Poprzedni2 / 2Następny
Dołącz do nas na Facebooku

Michał Nazarewicz

Przede wszystkim ojciec. Dziennikarz telewizyjny (m.in. "Teleexpress", "Panorama"), prasowy (m.in. "Profit", "Focus", "Wiedza i Życie") i radiowy. Wielki fan technologii, gier wideo, zdrowego rozsądku, ekonomii i zaangażowanego ojcostwa. Prowadzi warsztaty dla rodziców podczas konferencji i dla ojców w ramach szkół rodzenia. Dzięki temu, oraz własnemu doświadczeniu, zna zmartwienia - i sposoby na nie - młodych rodziców.

Komentarzy: 3

Napisz komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.


*