Ponieważ nie mogę zapytać mojego syna, co oznacza według niego „normalność”, pytałam przyjaciół, jak sprawa wygląda w ich domach. Jeśli jakimkolwiek wyznacznikiem są ich nastoletnie dzieci, to wynika z tego, że podejście pod tytułem „Ogrody Eden” nie istnieje. Piętnastoletni syn jednej z moich przyjaciółek, Dawid, który jako jedyny mężczyzna musi dzielić dom z dwiema matkami i młodszą siostrą, w wieku siedmiu czy ośmiu lat zaczął zamykać drzwi od łazienki i sypialni. Wciąż go denerwuje, że kobiety w domu zostawiają otwarte drzwi i paradują przez jego sypialnię nago, bez jakiegokolwiek szacunku dla jego oczekiwań, by nie musiał oglądać ich nago. Nie chodzi o to, że jest mu wstyd, tak w każdym razie mówi, po prostu oczekuje pewnych granic. I dodaje, „Co innego byłoby, gdyby nago po domu chodziła Penelope Cruz”.
Obie matki Dawida zgodnie twierdzą, że powinny bardziej się starać, ale to wymaga wysiłku, a one wciąż zapominają.
Mąż innej mojej przyjaciółki znalazł kompromis: zgodził się, by nie paradować w domu nago, ale ich domek nad jeziorem traktuje jako bastion swoich wolności, w walce, którą toczy z dwiema nastoletnimi córkami. Dziewczynki często przybiegają do matki, wołając „Tata znów przesiaduje nago na pomoście!”
Dzieci przejawiają cały szereg różnych reakcji, od wstydu, poprzez zażenowanie, obrzydzenie, obojętność, aż do epatowania swoimi częściami intymnymi, czasem prezentując postawę „możesz patrzeć na mnie, ale ja nie mam ochoty oglądać ciebie”. To, co jest jasne dla każdego z kim rozmawiałam, to to, że to od dzieci zależy podejście całej rodziny do nagości, a swoje zdanie wyrażają wcześnie.
Gdy tylko mój brzdąc był na tyle dorosły, bo wspinać się do mojego łóżka, zaczęłam sypiać w piżamach. Potem, jak już dzieci dorastały, głośniej i jaśniej wyrażały swoje upodobania, na zmianę raz pokazując, a raz chowając swoje prywatne części ciała. Zaznaczały w ten sposób akceptowane przez siebie granice, bo ta nagość raz była, by potem zniknąć i znów powrócić. Mnie osobiście zasmuca wniosek, że nie mogę już mieć tej intymnej znajomości z ciałami moich dzieci, która zależała tylko ode mnie, ale, z drugiej strony, niespecjalnie cieszy mnie wizja chodzenia po domu, po którym paradują nago dwaj dorośli kolesie.
Nie wstydzimy się swoich ciał, i robimy wszystko, by nasze dzieci czuły się dobrze w swoich skórach. Opieramy się pruderyjnej wersji porządności, w ramach której nagość jest czymś wstrętnym lub bezwzględnie wymagającym zakrywania. Nie chce mi się za każdym razem sięgać po szlafrok, gdy muszę przemieścić się z łazienki do garderoby. Podoba mi się też to, że dzieci mogą myć zęby, gdy ja biorę prysznic. Ale nasze ciała to nasza własność. Gdy więc dzieci będą gotowe, by je zasłaniać, zaakceptuję to. Gdy mnie poproszą, bym zaczęła się ubierać, zacznę.
Mam poczucie, że teraz wszystko jest na swoim miejscu, ale już szykuję się psychicznie do opłakiwania straty. Może, w związku z tym, pozwolę im jednak oglądać nago telewizję.
Pingback: Najbrudniejsze miejsce w domu? To nie toaleta, ani nawet wycieraczka. - tatapad