To wina kobiet, że jesteśmy leniwi

6 min.   15   0   Drukuj   Prześlij

Lazy1

Jeśli kobieta gra w The Sims, pieczołowicie mikrozarządza każdą sekundą, którą spędza jej wirtualna rodzina. Wszystko jest zaplanowane, a kliknięcia dorównują szybkości koreańskim mistrzom StarCrafta.

Natomiast mężczyzna, jeśli w ogóle do tej gry dla dziewczyn usiądzie, to swojemu dziecku kupi dwie najdroższe zabawki (przy okazji cheatując, żeby mieć więcej kasy) żeby zajmowało się sobą samo – i ruszy topić sąsiadów w basenie, albo podpalać kuchnię z gośćmi zamkniętymi w pomieszczeniu bez drzwi.

Taka jest właśnie między nami różnica, i jest całkiem prawdopodobne, że kobiety nas nieświadomie wspierają w robieniu z siebie kanapowego leszcza, niezdolnego wstać do płaczącego dziecka, gdy akurat w telewizji lecą derby Mediolanu, Madrytu, Kalisza czy nawet telezakupy (sprawdź tego nowego spreja do malowania, oczu nie można oderwać).

Przeczytałem ostatnio w internetach artykuł, który we fragmentach poniżej przytoczę. Potwierdza on  moje i twoje przypuszczenia, dotyczące udziału matki i ojca w wychowywaniu dziecka. Choć ostatnio mężczyźni mają znacznie większe, niż kiedyś, ambicje by potomstwem się zajmować – mają na swojej drodze czynniki obiektywne, a z czasem zapominają o powziętym zobowiązaniu by być jeszcze lepszym ojcem niż stary Batmana i traktują zajmującą się rodziną kobietę, najczęściej również pracującą, jako źródło energii odnawialnej i nieskończonej.

Zobaczcie zresztą sami.

Możemy obwiniać naturalne odruchy opiekuńcze kobiet, i naturalne dążenia mężczyzn do zapewniania bytu rodzinie. Moim zdaniem to gówno prawda. Uważam, że powodem, dla którego ojcowie nie wkładają tyle wysiłku co my w obowiązki rodzicielskie, jest to, że zbyt szybko ich w tym wyręczamy. Przestajemy wymagać, a potem mamy pretensje.

Ostatnio byliśmy na wyjeździe z rodziną mojego męża, który przez tydzień poświęcił więcej czasu naszym rocznym bliźniakom, niż kiedykolwiek wcześniej. Był wykończony ganianiem za dziećmi w domu, w którym nie było żadnych zabezpieczeń. Na własnej skórze przekonał się, ile to kosztuje wysiłku – to, co ja robię prawie każdego dnia, tydzień w tydzień. Musiał mierzyć się ze wszystkim: poskręcanymi przewodami zasilającymi, przewracającymi się do tyłu krzesłami, ogromnym psem, kamiennymi schodami. Ilekroć wykonywał którąś z tych czynności, pełni litości domownicy sugerowali, żeby sobie odpoczął. Dziękuję wam bardzo, moi drodzy krewni, rozumiem, że nie mielibyście nic przeciwko temu, by on zniknął, a ten horror spadł na moje barki.

Ale mąż rzeczywiście był wykończony. Nie był przygotowany na tę ilość wysiłku, która musiał włożyć w obsługę dwóch jednakowych trąb powietrznych, z których każda jest bardzo absorbująca, a dwie – wydają się nie do okiełznania. Ponieważ nie zajmuje się tym na co dzień, nie był przygotowany na to, co go czekało. A gdy tylko zaczęło mi się wydawać, że to go przerasta i zaczyna irytować, instynktownie chciałam go przed tym osłonić, zamieniając się w mamuśkę nie tylko dla dzieciaków, ale i dla męża. Też mu sugerowałam, żeby poszedł w kimę gdy dzieciaki na chwilę zamknęły oczy. Chciałam, żeby obejrzał sobie mecz z bratem, a ja z innymi kobietami zajęłybyśmy się dziećmi. Bardzo zależało mi na tym, żeby czuł się wypoczęty i zadowolony.

Co zdarzyło się później? Zamieniłam się we wściekłą sukę – błyskawicznie wybuchającą, męczącą, docinającą. „Może byś przygotował butelki? Co tak stoisz?! Podnieś go, bo płacze! Też jestem zmęczona, też jestem zmęczona!” Zaczęłam siebie nienawidzić. Ty pewnie też straciłeś do mnie sympatię. Pewnie dlatego, że takie sceny znasz aż za dobrze z codzienności.

Ale przecież każdy facet doskonale wie, jak zmienić pieluchę, podgrzać kolacje, podnieść dziecko, które upadło. Czyta mu książki, pilnuje, by nie wkładało palca do gniazdka z prądem i usypia. Rzecz w tym, że rzadko im na to pozwalamy. I to z kilku powodów.

Po pierwsze, wydaje nam się, że facet robi wszystko źle. Nie robi tego w ten sposób, w który robimy to my, więc instynktownie obawiamy się, że – zamiast pomóc – zaszkodzi. I choć za każdym razem, gdy zostawiam dzieci z ich ojcem – nawet na kilka dni – cała trójka uchodzi z życiem – nawet, jeśli dwie trzecie ekipy nie zażyje w tym czasie kąpieli. Kto by pomyślał.

Po drugie, wiele kobiet próbuje chronić swoich mężczyzn. Uważamy, że lepiej zniesiemy niewygody związane z rodzicielstwem, więc robimy wszystko, by faceci nie musieli przez nie przechodzić. Boimy się, że może to skutkować zniechęceniem i żalem z powodu podjętych o dzieciach decyzji. Dlatego, gdy dziecko jest marudne albo chore, niektóre z nas wyganiają swoich facetów do kumpli, na piwo, do gier na konsoli czy oglądania meczu w telewizji. A potem, widząc takiego pana i władcę z nogami na stole, który nie tylko ogląda telewizję nie niepokojony niczym, ale w dodatku bawi się telefonem – trafia nasz szlag. To typowa kobieca dwoistość komunikacji: mówimy „rób co chcesz”, ale chcemy, by chciał robić to, co chcemy, by robił. W tym wypadku oczekujemy komunikatu: „Skarbie, wyglądasz na zmęczoną. Zamiast popijać zimnego browca, nakarmię dzieciaki, a ty w spokoju się wykąp”. Oczywiście, facet, który słyszy: „rób co chcesz”, robi, co chce.

Ciąg dalszy tekstu na kolejnej stronie.

Poprzedni1 / 2Następny
Dołącz do nas na Facebooku

Michał Nazarewicz

Przede wszystkim ojciec. Dziennikarz telewizyjny (m.in. "Teleexpress", "Panorama"), prasowy (m.in. "Profit", "Focus", "Wiedza i Życie") i radiowy. Wielki fan technologii, gier wideo, zdrowego rozsądku, ekonomii i zaangażowanego ojcostwa. Prowadzi warsztaty dla rodziców podczas konferencji i dla ojców w ramach szkół rodzenia. Dzięki temu, oraz własnemu doświadczeniu, zna zmartwienia - i sposoby na nie - młodych rodziców.

Komentarzy: 15

Napisz komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.


*